ReklamA

wtorek, 3 kwietnia 2012


Pozwolę sobie dzisiaj opublikować tekst, a właściwie wiersz, który przysłał do mnie jeden z czytelników mojego bloga. Intencją czytelnika, jak przypuszczam było skłonienie mnie do refleksji nad tym, dlaczego w naszym życiu jest tak, jak opisuję to w swoim blogu. Przecież problemy, z jakimi borykamy się  na co dzień w urzędach, przychodniach etc., etc. są pochodną wytycznych naszych wybrańców.  „Wybrańcy ludu” przecież  „produkują” i uchwalają ustawy, które przysparzają nam tyle kłopotów na co dzień. Czy zdają sobie z tego sprawę? Chyba nie. Powiem więcej – na pewno nie.
A utwierdził mnie w tym wiersz, który otrzymałem e-mailem :

                               „NIE RZUCIM ŻŁOBU” 

Nie rzucim żłobu to nasz cel,
Wykurzyć się nie damy
Z udziałem naszych rąk i nóg,
Tych żłobów się trzymamy
Niech się nie łudzi polski lud,
Tak nam dopomóż Bóg,
Tak nam dopomóż Bóg

                                        Do krwi ostatniej kropli z żył, 
                                        Bronimy apanaży
                                        By jak najdłużej zostać tu,
                                        Każdy z nas o tym marzy
                                        By nie przeszkodził nam w tym lud,
                                        Tak nam dopomóż Bóg,
                                        Tak nam dopomóż Bóg

A gdy wyborów przyjdzie czas,
To wszystkim obiecamy
Każdy robotę znajdzie z was,
No i POdwyżki damy,
Niechaj się cieszy ciemny lud,
Tak nam dopomóż Bóg,
Tak nam dopomóż Bóg

                                        A po wyborach, kiedy znów
                                        Zajmiemy swe fotele
                                        To POmyślimy, jakby tu,
                                        POwiększyć nam POrtfele,
                                        Bo w nosie mamy głupi lud,
                                        Tak nam dopomóż Bóg,
                                        Tak nam dopomóż Bóg

 Przesłanie takie damy wam,
 Ludziska me kochane
 Co obiecuje POseł wam,
 Na wodzie jest pisane
 Nie zmieni tego żaden cud,
 Tak nam dopomóż Bóg,
 Tak nam dopomóż Bóg

Potraktujmy ten tekst jako wiersz, chociaż śmiało możemy sobie podłożyć pod ten tekst melodię naszej pieśni patriotycznej "Roty" i zaśpiewać. . . 



*   Oświadczam, że nie należę do żadnej partii politycznej i z żadną partią polityczną się nie  utożsamiam,  a   wiersz  wkleiłem w takiej wersji i w takiej formie  w jakiej otrzymałem e-mailem. Pomimo, iż wiersz wyraźnie wskazuje „złą” partię i jej polityków  ja osobiście uważam, że każdy polityk, niezależnie od wyznawanej opcji liczy tylko na  korytko do którego dostąpił, a wyborców ma tam, gdzie słońce nie dociera. O wyborcach przypomina sobie tylko w czasie kampanii wyborczej. 


poniedziałek, 27 lutego 2012

POLICJA, czyli państwo w państwie


Jak już kiedyś napisałem, zdarzenia z jakimi przyszło mi się spotkać i zmierzyć uświadomiły mi, że to nie tylko ZUS i jego pracownicy (z założenia miałem pisać o ZUS-ie) mają nas, obywateli tego kraju w głębokim poważaniu, ale inne instytucje  (o zgrozo również państwowe ) .  Historię, którą teraz opisuję otrzymałem od Pana Jakuba.
Pan Jakub wraz z synem, kilkuletnim młodzieńcem postanowił spędzić weekend na nartach. Świeży opad śniegu spowodował, iż u narciarzy zaczęła krew szybciej
w żyłach krążyć i wybór na spędzenie weekendu mógł być tylko jeden.
I  wszystko było pięknie do momentu, gdy Pan Jakub postanowił wracać z synem do domu.
Po oddaniu sprzętu i po zjedzeniu ciepłego posiłku udali się do samochodu. Wyjazd z ośrodka był bardzo wąski
i biegł pod górkę. Świerzy ubity śnieg na jezdni spowodował „szklankę” , ale można było wyjechać pod górkę, gdyż podjazd był stosunkowo niedługi. Gdy Pan Jakub wyjeżdżał pod górkę, nagle na jezdnie wjechało dziecko na nartach !!! Skąd to dziecko się tam wzięło
i dlaczego było bez opieki nikt nie jest w stanie powiedzieć. Pan Jakub natychmiast zatrzymał samochód, aby nie potrącić dziecka i jak się okazało to był błąd. Jak wspomniałem wcześniej na jezdni była szklanka
i samochód zaczął jechać „ślizgiem „ do tyłu . Nie pomogły żadne zabiegi typu ręczny hamulec, czy też próba ruchu kierownicą, aby zmienić kierunek ślizgu. 
W konsekwencji taranując barierkę ochronną samochód wraz z pasażerami runął z kilkumetrowej szkarpy. Parę osób natychmiast pospieszyło z pomocą. Wezwano również karetkę pogotowia oraz  Policję. W międzyczasie jeden ze świadków zauważył (tak twierdzi i jest w stanie podtrzymać to zeznanie) jak dwie osoby bardzo nerwowo zabrały dziecko które wjechało na jezdnie i bardzo szybko się oddaliły.
Ranny Pan Jakub wraz z rannym synem zostali przewiezieni do szpitala.  Do szpitala przybyła również Policja, która przesłuchała Pana Jakuba na okoliczność zdarzenia. Po wysłuchaniu zeznań Pana Jakuba Policjanci odjechali.
Nie minął kwadrans, gdy znowu pojawili się policjanci
i dokonali pomiaru zawartości alkoholu w organizmie (i tu pierwszy zgrzyt – dlaczego dopiero teraz, oraz dlaczego nie zawierzyli badaniom krwi jakie to wykonał szpital
w czasie przyjęcia pacjenta?). Na szczęście Pan Jakub jest świadomym tego co robi i nie wybiera się w podróż samochodem po alkoholu. Wynik badania – zero promili.
Policjanci odjechali a Pan Jakub wraz z synem dalej pozostali pod opieką lekarzy. Ale to nie koniec wizyt Policji. Po około kwadransie znowu przyjeżdża radiowóz
z policjantami (innymi niż ci którzy przesłuchiwali, oraz innymi niż ci , którzy badali Pana Jakuba na trzeźwość). Policjanci informują Pana Jakuba, iż został uznany winnym spowodowania kolizji i otrzymuje mandat i podsuwają mu dokument do podpisu. Pan Jakub nie świadom niczego, pozostając w szoku po kolizji, będąc w stresie z powodu urazu jakiego doznał syn podpisuje mandat i zadowoleni policjanci odjeżdżają ze szpitala. Mogą sobie odfajkować zakończenie sprawy. Są dumni z tego, że poprawili statystyki.
 A co z Panem Jakubem?
Po wyjściu ze szpitala udaje się on do komisariatu gdzie został wezwany. Otrzymuje notatkę z miejsca wypadku i co się okazuje?
Policja nie wzięła pod uwagę jego zeznań jakie składał
w szpitalu, nie szukała również świadków zdarzenia
i nikogo nie przesłuchała na tą okoliczność. Na pytanie  dlaczego właśnie taki zapis figuruje skoro nie przesłuchali świadków usłyszał, że nie ustalono świadków zdarzenia , więc policjanci sami zrekonstruowali zdarzenie i doszli do wniosku, że winien jest Pan Jakub, gdyż nie dostosował prędkości do warunków jazdy ( przypomnę – samochód zatrzymał się przed wjeżdżającym na jezdnię dzieckiem, a więc prędkość była prawidłowa). Poza tym – jak stwierdzili – przyjął mandat, a więc przyznał się do winy.
I tu nasuwa się kilka pytań typu „dlaczego”:
Dlaczego Policja nie szukała świadków zdarzenia?  
Pan Jakub poszukując świadków znalazł ich. Po pierwsze na nagraniu monitoringu zainstalowanego na wyciągu wszystko zostało dokładnie zarejestrowane, a po drugie właściciel wyciągu, który widział co się dzieje poprosił świadków (gdy karetka zabrała poszkodowanych do szpitala) o dane osobowe gdyby trzeba było zaznawać
w sprawie. Świadkowie byli !!!
DLACZEGO WIĘC POLICJA ICH NIE SZUKAŁA ? ? ? 

Następnie, dlaczego Pan Jakub przebywając w szpitalu, będąc w stresie, w szoku otrzymuje do podpisania jakiekolwiek dokumenty ? 
    
CZY POLICJA NIE MOŻE POCZEKAĆ DO CZASU AŻ OSOBA MAJĄCA PODPISAĆ  DOKUMENT BĘDZIE
W PEŁNI ŚWIADOMA TEGO  CO PODPISUJE ? ? ?

Dlaczego żaden z policjantów nie poinformował Pana Jakuba, że podpisując  mandat przyznaje się do winy
(w tym przypadku przyznaje się do czegoś czego nie popełnił).
TAK BARDZO ZALEŻY POLICJI NA SZYBKIM         ZAKOŃCZENIU PROWADZONYCH SPRAW,  NA            
POPRAWIANIU STATYSTYK, ŻE DOBRO   OBYWATELA  NIC  DLA NICH  NIE   ZNACZY ? ? ?    


poniedziałek, 16 stycznia 2012

O Urzędzie Pracy słów kilka

                 Niedawno otrzymałem z Powiatowego Urzędu Pracy wezwanie do stawiennictwa w tymże urzędzie.  Adnotacja zawierała dopisek cyt: „w celu odebrania oferty pracy lub dalszego szkolenia osoby zarejestrowanej jako osoba bezrobotna”. Pomyślałem sobie jakiego dalszego szkolenia?, skoro gdy chciałem się szkolić (przekwalifikować) usłyszałem, że to obecnie niemożliwe .
                 W wyznaczonym terminie stawiłem się w PUP-ie (nomen omen).
Od urzędnika prowadzącego całą  „zabawę” usłyszałem, iż należy się podpisać na liście obecności i czekać, gdyż niebawem przybędzie pracodawca z ofertą pracy.  Jako poczekalnie, gdzie należało czekać na pracodawcę wyznaczono dość sporą salę. Gdy tak siedzieliśmy w oczekiwaniu na pracodawcę  zauważyłem, że sala ta jest, mimo swych rozmiarów zbyt mała w stosunku do zgromadzonych tam osób. Ciekawość spowodowała, iż ponownie zaglądnąłem do listy obecności i zobaczyłem coś, co wcześniej uszło mojej uwadze. Otóż na liście było 52 nazwiska osób, które dostały wezwanie na ten sam dzień i na tą samą godzinę. Wniosek jaki nasunął mi się na myśl był taki, iż być może ktoś otwiera jakąś działalność ( może coś w ro -
dzaju średniej wielkości firmy)  i potrzebuje sporo ludzi do pracy. Niebawem miało się okazać jak bardzo się myliłem.
Po kilkunastu minutach oczekiwania przybyły dwie bardzo młode i bardzo miłe panie. Przedstawiając się poinformowały nas, iż reprezentują krakowską firmę
(nazwijmy ją X, gdyż nazwa tej firmy nie ma w tym momencie znaczenia)
 i przyszły zaoferować pracę dla dwóch osób w wymiarze czasowym 5/8 etatu. Tak, tak, to nie żart. Pozwolę sobie dla pewności powtórzyć :   5/8  ETATU DLA DWÓCH OSÓB. Przy czym dodatkowo poinformowano wszystkich oczekujących, że zapotrzebowanie jest na jedną kobietę i jednego mężczyznę.  Praca miała być wykonywana na rzecz ZUS-u. Kobieta miała pracować jako sprzątaczka, natomiast mężczyzna miał być pracownikiem gospodarczym.
Nie muszę chyba nikogo przekonywać, iż selekcja odbyła się bardzo szybko. Osoby, które zamieszkiwały  poza miejscowością,  w której usytuowany był ZUS
odpadły automatycznie, gdyż dojazd pochłaniałby większą część wynagrodzenia (przypomnę , 5/8 etatu).  Następnie osoby z wyższym wykształceniem, gdyż odmówiły przyjęcia tej oferty, następnie osoby ze średnim wykształceniem, które również odmówiły przyjęcia „tak zacnej oferty”. Zostało  5 osób, z których wyłoniono dwoje „szczęśliwców”, którzy mogli podjąć pracę na rzecz ZUS-u.

W drodze powrotnej do domu zastanawiałem się nad tym, co dzisiaj zobaczyłem
i co przeżyłem.  Nasunęło mi się kilka stwierdzeń:

1)  ZUS udowadnia na każdym kroku, iż jest organizacją przestępczą i nie 
     szanującą ludzi – podatników. Zamiast zatrudnić ludzi na etacie, zleca
     zatrudnienie innej firmie, oddalonej o ponad 100 km (to nie żart)
     od siedziby ZUS-u, a ta firma zatrudnia na warunkach śmieciowych za to
     sama nieźle na tym zarabia. Pytanie brzmi : czy ZUS nie może od razu, bez
     pośredników  zatrudniać i wypłacać wynagrodzeń ? Kto ma interes w tym
     aby pośrednik zarabiał więcej niż pracownik wykonujący pracę?   

2) Dlaczego urzędnik PUP-u wezwał 52 osoby, skoro były tylko 2 wakaty
     i wiadomo było, że zdecydowana większość z wezwanych ludzi wróci
    o niczym? Ci ludzie przecież nie pracują, a dojazd do PUP-u, to jest jednak
    jakiś koszt.
    Bardzo szybko jednak uświadomiłem sobie, że byłem mimowolnym
    słuchaczem rozmowy urzędników, która to rozmowa stanowi odpowiedź na
    moje pytanie. Otóż gdy podbijałem pieczęć w książeczce  bezrobotnego
    usłyszałem następującą wymianę zdań :
    - „ . . . co, już po wszystkim ?
    - Jasne. I widzisz, że można w godzinę załatwić 50 osób?”
    Teraz jest już jasne, dlaczego urzędnik wezwał tyle osób. Po prostu wykonał
    narzucony mu limit przekazania ofert pracy. On – urzędnik zaoferował
    pracę 52 osobom, a że przyjęły tylko dwie, to już zupełnie inna historia.

3) Czy w tym państwie nikt nie kontroluje pracy urzędników?  Ich sposobów
     i metod pracy. Jak długo urzędnicy będą naszym kosztem (bezrobotnych)
     poprawiać statystyki swojej pracy?

Kilkanaście razy próbowałem skontaktować się z dyrektorem PUP-u.
Nie skutkowało dzwonienie (nigdy nie odbierał telefonu), nie skutkowało osobiste  stawiennictwo w PUP-ie, gdyż nigdy nie trafiłem na dzień, w którym to pan  dyrektor byłby łaskaw stawić się w pracy. Niesamowite, ale nigdy go nie było  gdy  przyjeżdżałem do PUP-u. Przypadek? Pani sekretarka z uśmiechem na ustach zawsze oznajmiała mi , iż pan dyrektor jest w terenie. Natomiast na pytanie kiedy będzie w gabinecie, kiedy będzie przyjmował petentów zawsze  informowała mnie iż nie wie.  

Konkluzja jest taka, że niestety dla nas obywateli tego państwa nie tylko ZUS
i jego urzędnicy mają wszystkich w głębokim poważaniu, lecz inne instytucje państwowe wraz ze swym personelem również. Na pewno kiedyś to się skończy
i to państwo stanie się normalne. Lecz niestety jak na razie takich perspektyw nie widać.
Niestety.  


poniedziałek, 3 października 2011

CUD NASTĘPNY - czyli konował człowiekowi wilkiem

                     Dzisiaj opiszę historię pana Grzegorza, który został , tak jak tysiące osób uzdrowiony w cudowny sposób przez "lekarza" będącego na usługach wszechmogącego ZUS-u.

Jakiś czas temu pan Grzegorz w czasie pracy złamał nogę. Dokładnie mówiąc połamane zostały kości stopy.
Ot, niby nic, wypadek jakich mnóstwo. Przypuszczalnie kontuzja taka nie pozwala pracować 5-6 tygodni, a później można wracać do pracy i żyć jakby nigdy nic. TEORETYCZNIE.
Przypadek pana Grzegorza pokazuje, że można się bardzo pomylić planując swą przyszłość, zwłaszcza, gdy nasza przyszłość zależy od konowałów mieniących się lakarzami, ze szczególnym uwzglęnieniem tych, którzy służa ZUS-owi, i w jego imieniu i jego interesie wydają opinie.
Pan Grzegorz po wypadku trafił do szpitala (na prośbę zainteresowanego nie podaję miejscowości, oraz nazwy szpitala). Tam w bardzo szybkim tempie przeszedł operacje, której celem było "poukładanie" kości na "swoje miejsce", tak, aby po procesie zrastania mógł przejść rehabilitację i wrócić do normalność, tzn. tak, aby mógł chodzić i powrócić do pracy.
Po zabiegu pana Grzegorza męczyły bóle nogi (stopy), ale lekarze twierdzili, że to normalny objaw. Wmawiali mu, że musi się uzbroić w cierpliwość, a bóle same miną i będzie dobrze. Doraźnie podawali mu środki przeciwbólowe, aby lżej znosił proces gojenia . W tym miejscu pozwolę sobie zadać pytanie : Czy proces gojenia musi być bolesny dla pacjenta? Czy w XXI w medycyna nie zna sposobów na bezbolesny powrót do zdrowia?
Bóle nie ustępowały bez względu na czas jaki minął od operacji, lekarze jadnak nadal twierdzili, że to kwestia czasu. Nawet w dniu, kiedy uznali , że stopa jest już PRAWIDŁOWO ZROŚNIĘTA (celowo wyróżniam tę sekwencję, gdyż w dalszej perspektywie będzie ona bardzo ważna) i wypisują pana Grzegorza do domu twierdzili, że bóle ustąpią. Nic takiego jednak nie nastąpiło NIGDY, a minęło już od zabiegu naprawdę sporo czasu.
Po powrocie do domu pan Grzegorz miał poważne trudności z chodzeniem. Nie mógł , pomimo rehabilitacji chodzić bez pomocy kuli, nie mógł prawidłowo postawić stopy. Mało tego. W czasie rehabilitacji okazało się , że nie może stopą wykonywać najprostszych cwiczeń, jak np. skręty stopy  wokół własnej osi, ani też nie mógł wykonać cwiczeń, które zwą się chodzeniem na zewnętrznych lub wewnętrznych częściach stopy.Stopa stawała się coraz bardziej napuchnięta i coraz bardziej bolała. Wizyta u hirurga (wizyta prywatna) zaowocowała tym, że zrobiono prześwietlenie stopy i hirurg wydał opinie następującą : KOŚCI ZOSTAŁY POSKŁADANE NIEZGODNIE ZE SZTUKĄ HIRURGICZNĄ ! ! ! Aby pan Grzegorz mógł chodzić należy pomyśleć
o następnej  operacji, w kczasie której należy kości połamać i poskładać od nowa. 
Trudna decyzja, tym bardziej, że pracodawca zwolnił pana Grzegorza z powodu dłuższej absencji w pracy (pan Grzegorz przebywał na L-4). W związku jednak z tym, że zwolnienie chorobowe trwało kilka miesięcy pan Grzegorz wystąpił
o rentę do czasu powrotu do zdrowia. O dziwo ZUS rentę takową przynał
i skierował pana Grzegorza na zabieg hirurgiczny. I od tego momentu zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Żaden lekarz nie chciał się podjąć wykonania zabiegu na panu Grzegorzu. Po zamianie szpitala i konsultacjach z innymi lekarzami również nie było chętnego do wykonania zabiegu. I taka sytuacja trwała półtora roku w czasie którego to czasu pan Grzegorz odwiedził kilka szpitali
i kilkudziesięciu hirurgów i nikt mu nie pomógł ! ! ! ! 
Każdy zasłaniał się wysokim ryzykiem powikłań i namawiał pana Grzegorza do odstąpienia od zabiegu. Nikt nie mógł zrozumieć, że odczuwa on ogromny bół, a przede wszystkim nie może chodzić.  
W końcu nadszedł czas, kiedy to upływał  okres, na jaki to ZUS przyznał rente panu Grzegorzowi. W związku z tym należało znowu stanąć przed komisją ZUS-owską. I TU STAŁ SIĘ CUD, JAKI MOŻE STAĆ SIĘ TYLKO W ZUS-ie. Komisja uznała, że pan Grzegorz jest już zdrów i może wracać do pracy. Komisja nie stwierdziła żadnej kontuzji u pana Grzegorza. Pomimo, iż w czasie pierwszego stawienia się przed komisją, która uznała kontuzję i nakazała zabieg jako jedyną formę powrotu do pełni formy, a żadnego zabiegu na stopie pana Grzegorza nie wykonano. Nie pomogła dokumentacja zebrana w czsie pótorarocznego starania się o ten zabieg. Orzecznik ZUS-owski uznał pana Grzegorza za zdrowego. Nie pomogło również odwołanie. Tam lekarz także nie dopatrzył się żadnej kontuzji.
Obecnie sprawa trafiła do sądu. O zakończeniu na pewno poinformuję, gdyż pan Grzegorz obiecał napisać i poinformować mnie o wyroku sądu. Biorąc jednak pod uwagę swoje doświadczenia z ZUS-em i sądem śmiem w ciemno twierdzić, że uznają pana Grzegorza zdrowym. Obym się mylił, gdyż z listu jaki pan Grzegorz do mnie napisł wnioskuję, że bardzo cierpi. Raz z powodu nieustępującego bólu, a po wtóre z powodu niesprawiedliwosci jaka jest możliwa tylko w dzikich krajach. No i oczywiście tam, gdzie rządzi ZUS.  

środa, 27 lipca 2011

"Operacja" się udała - jutro pogrzeb

Dzisiaj pozwolę sobie opowiedziec historię mężczyzny, którego ZUS uleczył
w cudowny sposób. Na tyle było to "skuteczne" wyleczenie z dolegliwości, że ów człowiek zmarł.

                                               Historia kontaktów pana Jana z ZUS-em sięga przeszło dwudziestu lat wstecz. Wtedy to na  skutek  wypadku,  jakiemu  uległ 
w pracy stracił wzrok w jednym oku, lekarze musieli amputowac łącznie cztery palce u rąk, nieodwracalnie uszkodził kręgosłup, oraz co było najgorsze musiał miec przetaczaną krew. Niedługo potem okazało się, że musi byc poddany leczeniu hormonalnemu. Z początku wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Był na tyle sprawny, ze spotykaliśmy się kilkakrotnie na wspólnych wypadach wędkarskich, gdyż obydwaj byliśmy miłośnikami wędkarstwa. Lecz owa sielanka nie trwała długo. Niedługo hormony zaczęły dawac znac o sobie. Oprócz innych zaburzeń pan Jan zaczął coraz bardziej tyc. Oprócz  codziennych zmagań z inwalidztwem pan Jan musiał walczyc dodatkowo z bólem stawów (dodatkowe obciązenia związane z przyborem wagi), cukrzycą , któej nabawił się w tak zwanym międzyczasie, oraz postępującym słabnięciem wzroku w jedynym zdrowym oku. I wówczas stała się rzecz niebywała. Otóż po prawie dwudzuestu latach od czasu wypadu, kiedy to ZUS przyznał panu Janowi rente z tytułu niezdolności do pracy, pan Jan został ponownie wezwany przed oblicze jedynie słusznej i nieomylnej władzy jaką jest ZUS. I wówczas stał się cud.
"Lekarz" orzecznik uznał, że pan Jan jest już zdrów, oraz że może wrócic na rynek pracy. W związku z tym renta jaką pan Jan posiadał została mu zatrzymana. Renta była jedynym środkiem utrzymania pana Jana, więc został pozbawiony środków do życia.
Decyzja o wstrzymaniu renty musiała bardzo zabolec pana Jana. Po powrocie do domu usiadł na ławeczce w sadzie i poprosił żonę, aby ta zaparzyła mu kawy. Żona udała się po kawę dla męża, lecz gdy wróciła nie miała już komu podac tej kawy. Pan Jan leżał obok ławki. Lekarz pogotowia wezwanego na ratunek stwierdził zgon. Tak oto  zakończyła historia człowieka cudownie uleczonego przez polskiego lekarza na usługach ZUS-u. Pacjent zmarł w tym samym dniu, w którym został uleczony.

Dzisiaj mija rocznica śmierci pana Jana. Człowieka, który padł ofiarą zbrodniczego systemu państwa, oraz chciwości i niekompetencji ludzi 
w białych kitlach.

środa, 27 kwietnia 2011

PCPR - sprzęt rehabilitacyjny

Równolegle z prośbą o dofinansowanie własnej działalności gospodarczej złożyłem wniosek o dofinansowanie sprzętu rehabilitacyjnego. Sugestię, aby taki wniosek złożyć otrzymałem od lekarza prowadzącego, który stwierdził, iż systematyczne korzystanie z takiego sprzętu na pewno poprawi mój stan zdrowia, a co za tym idzie sprawa dopuszczenia mnie do pracy zdecydowanie się przyspieszy. Nie namyślając się wiele stosowny wniosek złożyłem. Oczywiście nie obyło się bez bzdurnej biurokracji. Należało wypełnić odpowiednie druki, z których nic nowego nie wynikało. Wszystko to, co należało wypełnić było już wiadome urzędnikom, gdyż wcześniej wszystko to już musiałem napisać w innych dokumentach. Ale biurokracja jest rzeczą nadrzędną i trzeba się z nią liczyć.Jedyną nowością było to, iż musiałem udać się do firmy, gdzie teoretycznie mam nabyć sprzęt i poprosić o fakturę (pro forma), w celu przedstawienia jej w PCPR.  Po co faktura jest potrzebna przed zakupem, przed przydziałem jakiegokolwiek dofinansowania? Na to pytanie również nikt nie potrafił mi udzielić jasnej i prostej odpowiedzi. Usłyszałem tylko standartowe "takie są przepisy". Usłyszałem natomiast zapewnienia, że PCPR bardzo stara się pomagać osobom niepełnosprawnym w różnych aspektach życia, więc mogę być spokojny, i że jak tylko środki zostaną przydzielone, to na pewno dofinansowanie na zakup sprzętu rehabilitacyjnego otrzymam.
Po niespełna czterech miesiącach przyszła pisemna odpowiedź na mój wniosek, którą to odpowiedź przedstawiam na skanie :








Powiem szczerze, że decyzją jaką otrzymałem nawet nie jestem zdziwiony, ani też zaskoczony. Stosunek naszego państwa do swych obywateli, a szczegól -
nie do obywateli niepełnosprawnych jest wybitnie negatywny .
Trudno zatem było liczyć, że nagle nasze państwo. które tyle rzeczy już zdołało odebrać Polakom nagle dla mnie zrobi wyjątek i coś mi ofiaruje. Pytam tylko do czego jest potrzebna taka rzesza urzędników, którzy tak naprawdę nic nie robią, poza pisaniem odmownych decyzji? Czy nie mogłaby tego robić jedna osoba? A oszczędności wynikające z redukcji etatów można by przeznaczyć np. na rehabilitację niepełnosprawnych.


                                                      OŚWIADCZENIE


Oświadczam, iż celowo zamazałem niektóre dane (numer sprawy, datę wysłania, mój adres, oraz nazwisko inspektora PCPR-u), aby sprawa nie była identyfikowana z konkretną osobą, lecz z instytucją i systemem.


piątek, 15 kwietnia 2011

Dofinansowanie z PFRON


Po  odrzuceniu mojego pomysłu na działalność gospodarczą pozwoliłem sobie przedstawić pani urzędniczce plan awaryjny, czyli pomysł na  działalność o in -
nym profilu niż ostatnio przedstawiony. Zauważyłem, że panie siedzące
w pokoju, w którym byłem obsługiwany (były tam trzy urzędniczki) szybko wymieniły spojrzenia między sobą i po chwili którą wypełniała błoga cisza nastąpił odzew ze strony urzędnika państwowego  cyt :  „ … myślę, że ten pomysł nie ma szans na zaakceptowanie.  Taki sam profil działalności założyło w zeszłym roku kilka osób i tylko jednej się powiodło. Pomysł może zostać uznany za nietrafny. . .  Wówczas przedstawiłem swoją wizję działalności. Starałem się  jasno przedstawić jakie kroki i dlaczego właśnie takie zamierzam podjąć. Starałem się wykazać, że na podstawie badań rynku wynika, że jest zapotrzebowanie na tego typu działalność, zwłaszcza w naszym rejonie. Potrzeba tylko uporu i samozaparcia aby wejść na rynek. Poza tym odpowiednia reklama  zdecydowanie mogłaby pomóc w działalności.  Ale,
o zgrozo, im więcej argumentów przedstawiałem, tym większa była dezaprobata dla mojego pomysłu.
Postanowiłem więc przejść do następnego punktu i zacząłem rozmowy o je -
szcze innym profilu działalności.  Jednak nastawienie urzędniczek było dokładnie takie samo jak przy poprzednich moich pomysłach.  Gdy już wyczerpały mi się pomysły jakie miałem przygotowane na ten dzień, zapytałem, co w takim razie mógłbym robić, aby liczyć na pomoc w dofinanso-
waniu działalności. Panie urzędniczki  jakby na takie pytanie czekały. Od razu zaczęły jedna przez drugą uświadamiać mnie, że najlepszym wyjściem byłoby, abym otworzył sklep stacjonarny, a już najlepiej spożywczy. Wówczas otrzymałbym dofinansowanie, a i PFRON byłby spokojny o pieniądze jakie na mnie wyłoży.
Powiem szczerze, że mało mnie szlag nie trafił gdy usłyszałem o sklepie i to jeszcze spożywczym. Człowiek stara się analizować rynek, rozmyśla jak można wejść na rynek z czymś sensownym  aby zaistnieć, a panie urzędniczki oferują mi sklep spożywczy. Pytam się gdzie miałbym ten sklep umiejscowić, bo chyba nie ma już miejsca na którym nie stałby już jakiś większy lub mniejszy sklep spożywczy? Poza tym po żółtaczce jaką przechodziłem nie mogę mieć styczności z żywnością w skali masowej. Sanepid nie dopuści mnie do takiej pracy. Wówczas panie urzędniczki z uśmiechem na twarzy stwierdziły, że takie są przepisy i nic na to nie poradzą.
Tylko o jakie przepisy chodzi? Tego nikt nie potrafił mi wyjaśnić.